Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Czytając Synowi książki zawsze jestem tuż przy nim. To nasze wspólne chwile. Czytanie nie jest wyłącznie sposobem na zabicie czasu czy poznanie świata; przede wszystkim to poznawanie własnego Dziecka jest dla mnie absolutnie kluczowe. Kątem oka podpatruję jego reakcje. Doświadczam niemal na sobie na sobie zmian w jego dziecięcym ciele: czuję napinanie wewnętrznych strun i symfonię emocji grających mu w duszy. Ten Mały Człowiek to najwspanialsze dzieło stworzenia - a ja mam zaszczyt móc go z uwagą i fascynacją odczytywać.
Czytam też samej sobie. Dla rozrywki, poznania lub ubogacenia duchowego. Potrafię docenić każdy typ książki, jeśli dzieło jest dobre, zapada w pamięć i zostawia we mnie choćby swoisty wodny znak. Sięgam też po te, które pozornie kaleczą czytelnika. To nieoceniona kuracja dla niegdyś zmartwiałej duszy. Parę wybitnych książek przewartościowało mój system wartości i sprawiło, że zmieniłam sposób postrzegania świata. Lektury otwierają mnie na świat. Dzięki nim jestem, kim jestem i gdzie jestem. Świat znów potrafi mnie zdumiewać.
Jednak wciąż to kiążka, która otwiera przede mną moje Dziecko i mnie samą, która scala nasze myśli i jednoczy we współodczuwaniu, pozostaje dla mnie czymś najcenniejszym, co mogę nam ofiarować w prostocie życia; wspólna lektura to najbardziej wartościowy prezent.
-
Książka jako całokształt wypada naprawdę nieźle. Historia jest spójna, ciekawa, niebanalna. Pierwszoosobowa narracja (wydarzenia przedstawia ze swojej perspektywy główny bohater, świadomy istnienia odbiorcy) nadaje opowieści wydźwięk wystarczająco wiarygodny w swoim subiektywiźmie. Tym ostatnim można nawet wytłumaczyć fakt, że większość postaci drugoplanowych, które "otrzymały głos" w formie odtwarzanych przez narratora dialogów, miała dość podobny styl wypowiedzi, czy raczej snucia swoich pogadanek. Poza dość powierzchownym szkicem osobowościowym tych postaci to właśnie to podobieństwo i wydźwięk ich opowieści powodowały, że jako czytelnik wciąż myślami pozostawałam przy bohaterze głównym i jego, co by nie było, traumach i obsesjach. • Tak naprawdę akcja toczy więc się dwutorowo: w świecie zewnętrznym i intensywnie przeżywanym świecie wewnetrznym, pełnym inspiracji, fascynacji i urojeń postaci głównej. Ponieważ ze względu na jego zajęcie (scenarzysta dokumentów telewizyjnych) jego perspektywa była dla mnie zarazem ciekawa i nudna (co za paradoks), nie potrafiłam bez reszty dać się wchłonąć w jego historię. Wpadłam w nią jednak - i jak zaczęłam czytać wczoraj wieczorem, tak skończyłam dziś (a pozycja do krótkich nie należy). Burzyłam się też w duchu pewną niekonsekwencję bohatera w kwestii jego postawy rodzicielskiej (to chyba najbardziej mnie gniotło w tej postaci) - lecz to chyba świadczy jedynie na korzyść autora; stworzył sylwetkę na tyle prawdopodobną, że wywoływała we mnie coś więcej niż uśmiech pobłażania dla fikcji pod nosem. • Lektura okazała się o tyle interesująca, że obcowałam z nietypowym miksem kryminału i thrilleru psychologicznego. I to dobrze napisanym. Akcja powieści jest niespieszna lecz także nieprzewidywalna. Czytelnik nie wpada w natrętne myślenie "kto zabił", nie bawi się w śledczego (a wiadomo, że najczęściej i tak ostatnie wyłożone karty w kryminałach potrafią zmienić wszystko o 180 stopni). Czyta się po prostu umiarkowanie wciągającą historię, interesującą prawie od początku do niemal ostatniej strony.
-
Cori Doerrfeld stworzyła niezwykłą książkę. Z picturebooka przebija się wrażliwość i ogromna uważność autorki na drugiego człowieka. Rysunki są doskonałe, oszczędne w słowa metafory trafne w punkt. Z pozycji sączy się pogodne, promienne piękno. • Książka jest nieopisanie cenną wskazówką dla wszystkich dorosłych, nie tylko opiekunów, rodziców i innych towarzyszy dziecka. Przypomina o tym, co podskórnie czujemy, gdy potrzebujemy wsparcia, a o czym zdajemy się nie wiedzieć, gdy wsparcia potrzeba komuś innemu. Przegląd całego spectrum możliwych reakcji na czyjąś potrzebę zaznania ukojenia kończy się tą najwłaściwszą: po prostu być. Być i wysłuchać.
-
Uśmiałam się przy pierwszych stronach jak norka. Naprawdę, dawno tak nie ryczałam ze śmiechu przy lekturze.... Przeczytałam później to, co mnie tak rozbroiło, mężowi; wrażenie odniósł identyczne jak ja - no jakby to napisał piętnastolatek. Nie wiem, ile autor ma lat, jakie doświadczenie życiowe i pisarskie, ale do kunsztu literackiego lub chociaż przyzwoitego rzemieślnictwa początkowi jego dzieła daleko. Bo, dla jasności: książka generalnie ma być kryminałem, nie komedią. Trzeba się mocno postarać albo bardzo nie umieć zacząć, by kogoś pierwsze dwanaście stron seksu i agresji tak serdecznie ubawiło. Więcej nie czytam, bo powieść przestała bawić a nie zaczęła się podobać. Jako pastisz ani groteska na dłuższą metę się nie nada. Może głębiej jest ciekawiej i lepiej?... Ja nie sprawdzę.
-
Dawno nie czułam takiego zażenowania własnym odbiorem czyjejś książki. Wstyd mi na myśl, że dzieło z pogranicza reportażu i osobistego pamiętnika autora tak bardzo mi się nie podoba. Niby mam na to przyzwolenie, a nawet naturalne i pierwotne prawo, jednak to niezwykle niezręczne. Bo wiem, jakie to przykre, gdy ktoś otwiera przed czytelnikiem umysł i duszę - i przy użyciu języka pisanego w formie najbliższej odczuwanym myślom i emocjom tak bardzo kogoś nie jest w stanie zainteresować tym, co naprawdę chce i próbuje powiedzieć. • Nie jestem w stanie czytać tego dzieła. Zrozumiałe w przekazie spostrzeżenia biegną dla mnie abstrakcyjnymi ścieżkami. To tak, jakby słuchacz szedł plażą, a opowiadający szedł wodą, lub odwrotnie - i choć widzę, dokąd zmierza, to samą opowieść zagłusza huk fal. I nawet nie sposób przyjrzeć się treści w swoim tempie. Nie ma szans w lepszych okolicznościach, w spowolnieniu, z uważnością prześledzić tropu myśli. Ślad rozmywa się bowiem w nicość w ułamek sekundy. • Gdybym wiedziała, że będzie to lektura tak zupełnie różna od mojego ujmowania i kodyfikacji rzeczywistości, nie zaczynałabym jej. Przez wzgląd na szacunek do autora i jego intymnej myśli, którą szanuję niezależnie od nieistotności w kontekście mojego życia, ominęłabym pozycję mocno zaciskając powieki. Spróbowałam jednak i na moment przed dotarciem do limitu sześćdziesiątej strony, po pobieżnym przekartkowaniu paru ostatnich z nich (stanowiących exel życia czeskiej poetki -fascynacji? inspiracji? przyjaciółki autora?) stwierdziłam, że więcej nie mogę. Nie dla mnie to treści, nie dla mnie zapisy. W tym, co przeczytałam odnalazłam słowa pozbawione znaczeń. Dla mnie nic tam nie ma.
-
Najbardziej czułe, uważne i głębokie ujęcie tematu szczęścia, relacji i przyjaźni, jakie dotychczas odnalazłam w literaturze dziecięcej. Ilustracje Janusza Grabiańskiego w wersji z 69r. w pełni harmonizują z opowiadaniem. Cała książka jest bez dwóch zdań znakomita.