Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Czytając Synowi książki zawsze jestem tuż przy nim. To nasze wspólne chwile. Czytanie nie jest wyłącznie sposobem na zabicie czasu czy poznanie świata; przede wszystkim to poznawanie własnego Dziecka jest dla mnie absolutnie kluczowe. Kątem oka podpatruję jego reakcje. Doświadczam niemal na sobie na sobie zmian w jego dziecięcym ciele: czuję napinanie wewnętrznych strun i symfonię emocji grających mu w duszy. Ten Mały Człowiek to najwspanialsze dzieło stworzenia - a ja mam zaszczyt móc go z uwagą i fascynacją odczytywać.
Czytam też samej sobie. Dla rozrywki, poznania lub ubogacenia duchowego. Potrafię docenić każdy typ książki, jeśli dzieło jest dobre, zapada w pamięć i zostawia we mnie choćby swoisty wodny znak. Sięgam też po te, które pozornie kaleczą czytelnika. To nieoceniona kuracja dla niegdyś zmartwiałej duszy. Parę wybitnych książek przewartościowało mój system wartości i sprawiło, że zmieniłam sposób postrzegania świata. Lektury otwierają mnie na świat. Dzięki nim jestem, kim jestem i gdzie jestem. Świat znów potrafi mnie zdumiewać.
Jednak wciąż to kiążka, która otwiera przede mną moje Dziecko i mnie samą, która scala nasze myśli i jednoczy we współodczuwaniu, pozostaje dla mnie czymś najcenniejszym, co mogę nam ofiarować w prostocie życia; wspólna lektura to najbardziej wartościowy prezent.
-
Słaba książka opisująca ideę porządkowania przestrzeni życiowej. Twórczyni - autorka książki - oparła ją na trzech kluczowych słowach: Dan (odrzucanie) Sha (wyrzucanie) i Ri (uwolnić się). Zlep tych słów brzmi rzeczywiście dźwięcznie i harmonijnie, co autorka z dumą podkreśla wiele razy. Metoda nie jest jednak warta poświęcenia jej więcej nad przeczytanie tłumaczenia słów składowych nazwy, a już na pewno nie stu siedemdziesięciu sześciu stron... Na szczęście książka jest tak obszerna wyłącznie dzięki użytym zabiegom edytorskim (zastosowana duża interlinia, szerokie marginesy, rozdziały rozpoczynane od połowy strony). Na nieszczęście - jest w zasadzie niczym innym jak ordynarną autoreklamą pseudoodkrywczej "metody", pełnej masła maślanego, powtórzeń i infantylnych przykładów, a przy tym szczątkowej treści merytorycznej, na dodatek schizofrenicznej - na przykład autorka wskazuje na konieczność nietraktowania przedmiotów podmiotowo, a później... Radzi z nimi rozmawiać, ba, nawet dziękować im, gdy się je wyrzuca. Albo pokazuje korzyści płynące z nieprzywiązywania się do rzeczy, by później namawiać do dowartościowywania siebie samych poprzez używanie przedmiotów lepszych, droższych, a nawet podążanie za modą. Paranoja.
-
Beznadziejna, antydydaktyczna książka. Chyba że uzna się ją za przykład pokazujący, jakim NIE być rodzicem, opiekunem i człowiekiem. /nierozumienie i nieszanowanie odrębności i uczuć innych istot żywych, bezrefleksyjne powtarzanie swoich niczym niepopartych przekonań, skrajnie nieodpowiedzialna opieka nad dzieckiem sąsiadki - o mało nie skończyło pod kołami samochodu/.
-
Narracja zgrabna, momentami usypiająca. Poziom merytoryczny do ogarnięcia przez przyrodoluba laika. W książce zetknęłam się z bardzo dobrze naszkicowanym obrazem przyrody odmiennej od naszej. Liczne nazwy i opisy poszczególnych gatunków uzmysłowiły mi, że moje amatorskie przyrodoznastwo ogranicza się skrajnie do przyrody stricte polskiej.
-
Robię się wybredna. Musiałam odnaleźć w sobie nieco samozaparcia, by dokończyć lekturę. Czytałam wspomnienia cudzego życia, tak różnego od mojego - i choć w specyficznym postrzeganiu świata - czy raczej jego dostrzeganiu - wtóruję autorowi, to jednak jako całość książka nie stanowiła dla mnie niczego ponad naprawdę dobrą, zgrabną narrację.
-
Przebodźcowujaca kolorystyka i sposób prezentacji treści. • Dziecko nie było zainteresowane książką.