Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
Ta książka została tak rozreklamowana przez Amerykanów, tak wychwalona i nawet wypromowana w kinach z racji ekranizacji, że powinna być - według mnie, starego mola książkowego - czymś na miarę przynajmniej powieści Kinga. Ale moje nadzieje i przy tym oczekiwania okazały się niczym przy spotkaniu z tą powieścią. Dlaczego? Bo po prostu uleciały tak szybko, jak się pojawiły. Oto wielce rozdmuchany wspaniały thriller okazał się niczym innym, jak trywialnie naciąganą historią, która zakrawa na dramat i komedię jednocześnie. Niektóre wątki są tylko "coś" warte, reszta to banalne perypetie zapychające strony "Kobiety w oknie", bo w końcu o objętość najczęściej chodzi. Jakby w objętości całe piękno i wspaniałość była skryta. A ta jest przegadana czasem niepotrzebnie, grafomańsko zapchana banialukami i niedorzecznymi zdaniami. Spotkałam się z opinią, że autor leczył się na depresję, stąd przypuszczanie, że pisanie stało się dla niego poniekąd częścią terapii lub samoleczenia, lecz to nie uzasadnia wedle mnie tej książki. „Kobieta w oknie” A. J. Finna to zbytecznie rozreklamowana powieść, która pochłonęła Amerykanów, którzy wedle mnie (proszę nie mieć do mnie żalu o szczerość, bo to jedynie mój osobisty pogląd) należą chyba do innego gatunku ludzi, prostego i bez ambicji. Proste historie, kolorowe buble i sklepy – to ich pasjonuje, stąd pewnie ich zachwyt „Kobietą w oknie”, czy „Greyem”. Aż zastanawiam się, jak odebraliby książki naszego Twardocha, czy Mrożka. • Główna bohaterka cierpi na lęk - zwany agorafobią - nie wychodzi z domu, wszelkie zakupy robi jej David, chłopak wynajmujący w kamienicy pomieszczenia piwniczne. On też wynosi śmieci, w których brzęczą prawie same puste butelki po wypitym winie. Anna Fox, bo tak się nazywa nasza główna postać, owym alkoholem popija leki przeciwdepresyjne, neuroleptyki i wiele innych, a fakt ich połknięcia często umyka jej uwadze i... zażywa ponownie. Jej jedyną pasją (jeśli tak można powiedzieć) zajęciem jest obserwacja sąsiadów z kamienicy na przeciwko. Robi im zdjęcia, a jednym słowem żyje ich życiem, bo swojego kompletnie nie ma. Są dni, że nie myje się, chodzi w szlafroku, a do tego po kilku dniach zaczyna śmierdzieć. To taka zapuszczona baba, której dobrze jest tak, jak jest, sama nie ma chęci ani nawet ambicji wyleczenia się. Alkohol działa i jest świetnie. Jednak wywołuje przyćmienia umysłu i zwidy, czasem nawet tak zwane "urwanie filmu" i wielogodzinne spanie. Ale obserwując sąsiadów, a konkretnie Russelów, którymi maniakalnie się wprost interesuje, staje się świadkiem morderstwa. Oczywiście policja jej nie wierzy, bo jakim świadkiem może być ktoś, kogo dom zalewają butelki po winie i na blacie stołu i pod nim? Jaka to wiarygodność? Do tego atak Alistera Russela, który wypiera się wszystkiego, bo... przecież jego żona żyje. • Nie będę pisać więcej o fabule, ten zarys w zupełności wystarczy. Książka to bowiem picie, leki, aparat fotograficzny, kot pod nogami i zapach potu własnego ciała. I nic poza tym. Czytasz i czujesz gorycz wstrętnego wina przepływającego przez gardło. Nuda podlewana alkoholem - taka jest moja ocena tej książki. Nic nie warta treść. Wiele znajdzie w niej coś dla siebie i z pewnością będzie mnie beształo za krytykę, niemniej jednak powiem otwarcie - szkoda na nią czasu (i życia). I mam nauczkę na przyszłość - nie ruszam powieści, które są bestsellerem w Ameryce – amen. I obym wyrwała w swym postanowieniu, nawet jeśli ekranizacja spędzi do kin miliony osób na świecie, a obsada będzie wprost oscarowa. Nie i koniec.
-
Uwielbiam literaturę z północy, dlatego sięgnęłam po ten komiks-ksiązkę, cegłę nie dość, że grubą, to i ciężką. • Nie omieszkam wspomnieć, że wiele zachwytów na jej temat napotkałam i stąd moja ciekawość tego wydania. I co się okazało? Pomylenie peanów z faktem. Jestem zniesmaczona tą książką. Jest to historia chłopca, który dorasta patologicznym domu, poznaje życie, dorasta, rysuje komiksy, w których nie hamuje się co do tekstów, czy rysunków. Koledzy namawiają go do onanizowania, picia, bicia innych. Ojciec pijak, a on sam? Jakiś nieposkładany, nieobecny, wiecznie zdziwiony codziennością i kompletnie bierny na wszystko i wszystkich. To ktoś pozbawiony uczuć, emocji czy choćby planu na samego siebie. • Do tego w książce jest wiele wulgaryzmów, przekleństw i wstrętnych rysunków narządów człowieka, czy ludzkich twarzy. Ten komiks jest po prostu brzydki i odstręczający. • Nie polecam i tym bardziej nie zachęcam do czytania. Nawet oglądanie pozostawia niesmak i lepkość ...
-
Tym razem moje ciało wraz z wyobraźnią udały się na wycieczkę do Krakowa. Jest rok 1519, zima, cała świta żyje przygotowaniami do świętowania Bożego Narodzenia. Dwa lata wcześniej przybyłam w orszaku Bony z rodu Sforza, obecnie Bony, która przybyła tu z Bari jako świeżo poślubiona małżonka Króla Zygmunta. Jestem hrabiną, albo czuję się nią, choć o mnie P.K. Adams nie pisze. Ja jestem tą, która wszystko obserwuje z dala, zza kurtyny. Wisła szumi za murami zamku, ciemne i szybko zapadające wieczory spowijają mury, w których zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Dochodzi do tajemniczych morderstw. Ofiarami stają się wyłącznie mężczyźni. Umierają możni tego dworu, zasłużeni i piastujący wysokie stanowiska ludzie o nienagannych manierach. Bliscy Króla i Królowej. O co w nich chodzi? Kto morduje? I to w zamku? Nad tym zastanawia się każdy lecz nader skrzętnie frapuje to hrabinę Caterinę Sanseverino, która sprawuje nadzór nad dwórkami usługującymi Królowej. Do pierwszego mordu dochodzi podczas świąt Bożego narodzenia. Potem podczas ucztowania nadejścia Nowego Roku. Ktoś, kto planuje i dokonuje czynów – wedle teorii samej Sanseverino – może tego dokonać i po raz kolejny. Nadchodzi święto Trzech Króli, będzie kulig, będzie uczta. Czy schemat będzie ten sam? Dwór zajęty biesiadowaniem nie dostrzeże nieobecności mordercy, który w tym czasie... ? Hrabina Sanseverino do prywatnego śledztwa wciąga Sebastiana Konarskiego, młodszego sekretarza króla Zygmunta. Domysły mnożą się wraz z każdym kolejnym dniem. Zło czai się wewnątrz pałacu. Zabija ktoś, kto zna wszystkich. Nie ulega wątpliwości, że każdy jest zagrożony. Że każdy ryzykuje własnym życiem, także hrabina. Dostaje pogróżki, boi się pić wina, które może być zatrute. Wszystko wskazuje na medyka królowej, na tego hochsztaplera „od siedmiu boleści”, lecz nagłe wydarzenia sprawiają, że nic już nie jest oczywiste. Zbyt wiele niewiadomych, zbyt wiele podejrzanych, a obserwacja ludzi nic nie wnosi. Każdy może być winnym, każdy może być ofiarą. • P.K. Adams sprawia, że z rozkoszą przeniosłam się w czasy panowania Bony. Wprowadziła mnie w mury zamku, zaprosiła do stołu biesiadnego, poczęstowałam mięsiwem i słodkościami z królewskiej kuchni. „Ciche wody” sprawiły, że moja wyobraźnia poczuła coś na miarę ekscytacji, pod palcami czułam szorstkość ścian mijanych przeze mnie korytarzy, wytężałam wzrok w ciemnych izbach, bo poblask pochodni nie zawsze przebijał się przez gęsty mrok. Przy każdym kroku słyszałam szum własnej sukni. A czy tym samym szukałam mordercy? Chyba nie, bo zafascynowana otoczeniem, jakie z wierną autentycznością nakreśliła P.K. Adams stanęłam obok. Byłam obserwatorem, kimś kto stoi trzy kroki z tyłu. • Plastyczność opisów, wystroju komnat, dań, czy układu zamku wraz z wszystkimi tajnymi - i nie tylko – przejściami, to wszystko mnie zachwyciło, oszołomiło. „Ciche wody” to powieść, która bazując na autentycznych postaciach snuje się poniekąd fikcją. W końcu książki i ich autorzy mają swoje prawa. Tutaj jest podobnie, acz szybko dodam, jedynie fabuła i wydarzenia należą do tych”zmyślonych”. Osoby, ich cechy charakteru, wygląd, czy piastowane urzędy, to fakty historyczne. Ta powieść to wspaniała mieszanka fikcji i faktów. Wysmakowane połączenie, które wodzi czytelnika za nos. Fascynuje wręcz. Do samego końca wybornie smakuje. I choć opinie na temat „Cichych Wód” są bardzo skrajne, to – nie powołując się na żadną z nich – wystawiam swoją. Ta książka to zapowiedź bardzo dobrej serii, serii powieści historycznych. I mam nadzieję, że będzie ona osadzona na ziemiach polskich, i że każda kolejna część będzie taka lub nawet lepsza.
-
Tym razem moje ciało wraz z wyobraźnią udały się na wycieczkę do Krakowa. Jest rok 1519, zima, cała świta żyje przygotowaniami do świętowania Bożego Narodzenia. Dwa lata wcześniej przybyłam w orszaku Bony z rodu Sforza, obecnie Bony, która przybyła tu z Bari jako świeżo poślubiona małżonka Króla Zygmunta. Jestem hrabiną, albo czuję się nią, choć o mnie P.K. Adams nie pisze. Ja jestem tą, która wszystko obserwuje z dala, zza kurtyny. Wisła szumi za murami zamku, ciemne i szybko zapadające wieczory spowijają mury, w których zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Dochodzi do tajemniczych morderstw. Ofiarami stają się wyłącznie mężczyźni. Umierają możni tego dworu, zasłużeni i piastujący wysokie stanowiska ludzie o nienagannych manierach. Bliscy Króla i Królowej. O co w nich chodzi? Kto morduje? I to w zamku? Nad tym zastanawia się każdy lecz nader skrzętnie frapuje to hrabinę Caterinę Sanseverino, która sprawuje nadzór nad dwórkami usługującymi Królowej. Do pierwszego mordu dochodzi podczas świąt Bożego narodzenia. Potem podczas ucztowania nadejścia Nowego Roku. Ktoś, kto planuje i dokonuje czynów – wedle teorii samej Sanseverino – może tego dokonać i po raz kolejny. Nadchodzi święto Trzech Króli, będzie kulig, będzie uczta. Czy schemat będzie ten sam? Dwór zajęty biesiadowaniem nie dostrzeże nieobecności mordercy, który w tym czasie... ? Hrabina Sanseverino do prywatnego śledztwa wciąga Sebastiana Konarskiego, młodszego sekretarza króla Zygmunta. Domysły mnożą się wraz z każdym kolejnym dniem. Zło czai się wewnątrz pałacu. Zabija ktoś, kto zna wszystkich. Nie ulega wątpliwości, że każdy jest zagrożony. Że każdy ryzykuje własnym życiem, także hrabina. Dostaje pogróżki, boi się pić wina, które może być zatrute. Wszystko wskazuje na medyka królowej, na tego hochsztaplera „od siedmiu boleści”, lecz nagłe wydarzenia sprawiają, że nic już nie jest oczywiste. Zbyt wiele niewiadomych, zbyt wiele podejrzanych, a obserwacja ludzi nic nie wnosi. Każdy może być winnym, każdy może być ofiarą. • P.K. Adams sprawia, że z rozkoszą przeniosłam się w czasy panowania Bony. Wprowadziła mnie w mury zamku, zaprosiła do stołu biesiadnego, poczęstowałam mięsiwem i słodkościami z królewskiej kuchni. „Ciche wody” sprawiły, że moja wyobraźnia poczuła coś na miarę ekscytacji, pod palcami czułam szorstkość ścian mijanych przeze mnie korytarzy, wytężałam wzrok w ciemnych izbach, bo poblask pochodni nie zawsze przebijał się przez gęsty mrok. Przy każdym kroku słyszałam szum własnej sukni. A czy tym samym szukałam mordercy? Chyba nie, bo zafascynowana otoczeniem, jakie z wierną autentycznością nakreśliła P.K. Adams stanęłam obok. Byłam obserwatorem, kimś kto stoi trzy kroki z tyłu. • Plastyczność opisów, wystroju komnat, dań, czy układu zamku wraz z wszystkimi tajnymi - i nie tylko – przejściami, to wszystko mnie zachwyciło, oszołomiło. „Ciche wody” to powieść, która bazując na autentycznych postaciach snuje się poniekąd fikcją. W końcu książki i ich autorzy mają swoje prawa. Tutaj jest podobnie, acz szybko dodam, jedynie fabuła i wydarzenia należą do tych”zmyślonych”. Osoby, ich cechy charakteru, wygląd, czy piastowane urzędy, to fakty historyczne. Ta powieść to wspaniała mieszanka fikcji i faktów. Wysmakowane połączenie, które wodzi czytelnika za nos. Fascynuje wręcz. Do samego końca wybornie smakuje. I choć opinie na temat „Cichych Wód” są bardzo skrajne, to – nie powołując się na żadną z nich – wystawiam swoją. Ta książka to zapowiedź bardzo dobrej serii, serii powieści historycznych. I mam nadzieję, że będzie ona osadzona na ziemiach polskich, i że każda kolejna część będzie taka lub nawet lepsza.
-
Uwielbiam komiksy o tej dwójce dzielnych Gallów. Czytanie ich, oglądanie perfekcyjnie wykonanych rysunków i poszczególnych detali na nich, to dla mnie czas wyjątkowy. Tu ważny jest każdy - i ptaszek na drzewie i kura i kogut i kwiatuszek i kiść winogrona. Wszystko. A podczas czytania jestem TYLKO ja i komiks i nikt ani nic więcej. Świat się wycisza, zegar zatrzymuje, a ja wchodzę - ba, wkraczam odważnie niemalże z wypiętą piersią jak piękność Falbala - do przyjaznej (acz nie zawsze;) wioski Gallów. Tylko ta wioska nie została jeszcze zdobyta, ani podbita przez Rzymian i tylko ta wioska zachowała swoją suwerenność (mówiąc górnolotnie, bo dla Gallów ów fakt stanowi oczywistą oczywistość). • I tu mamy wodza Asparanoiksa, który cierpi na "nieżyt wielki swej marnej wątroby" i każde muśnięcie choćby skóry powoduje "auuu" i podskok z łóżka pod sam sufit. Żona zna przyczyny owych boleści, acz chory nie godzi się na żony diagnozę - zbyt dużo napitku i zbyt dużo jedzenia okraszonego skwarkami i gęstymi sosami i to wszystko konsumowane w ilości dla wojska (dla sztabu wojska)... Kto, jak kto, ale wódz jest zmęczony i basta. • Jednak ból nie przechodzi i Aparanoiks zostaje wysłany przez druida Panoramiksa do sanatorium kurować się. Po drodze zalicza oczywiście wszystkie oberże i karczmy i zjada wszystko, co z mięsem i z gęstymi sosami. Spodnie na nim prawie pękają, guzik nie wytrzymuje, wątroba już "gra", ale w kurorcie... W kurorcie pogłoduje nieco i popije też, ale wody zdrojowej i ból (może) ustąpi... • Ale tego wszystkiego dowie się na miejscu, bo skłonny byłby uciec. • Ta kuracja nie jest dla Oberiksa, oj nie. On jest pulchny, nie gruby, a już ABSOLUTNIE obżarty. On ma tylko apetyt. • Ale w tym czasie pobytu wodza w sanatorium Asteriks i Oberiks nie marnują dni ani nocy. czekając na wyjście wodza z terapii sami zwiedzają inne mieściny i pałaszują stoły szukając... zagubionej tarczy Arwenów. Szuka też wspaniały Idefiks, piesek Obeliksa bez którego ten "Puszysty Gall" się nigdzie poza wioskę nie wybierze. A, jak się niejednokrotnie okazuje, mądrzejszy on jest od swego Pana - rzadko, ale są takie momenty, gdy to piesek błyszczy intelektem w przeciwieństwie do jego opiekuna. • Komiks - wspaniały. Czas spędzony z nosem w nim - bezcenny.🙂🙂