Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
I narażę się pewnie niejednemu czytelnikowi... ta powieść to przerost formy nad treścią czy treści nad formą...już sama nie wiem. Opinie jakie krążą od recenzentów są w większej mierze superlatywami, a sam autor reklamowany jest jako mistrz pióra. I znowu absurd wydawniczy - im większy bestseller i odkrycie tym większy zawód odbiorców. • Fabuła przewidywalna od samego początku. Mimo zabiegów stosowanych przez Flanagana jak skakanie po latach i po faktach, nic nie dało mojej wiary tej powieści. Z przepisu na dobry chleb wyrosła mała bułeczka. A szkoda, bo tak się dobrze zapowiadało - lecz zdechło około 50 strony. Potem już tylko reanimacja została...
-
Zmarł jej tata i została rozpacz i żałoba i przeogromna tęsknota. "Tatuś", "tatulek", "tatko", "tata" - jak mówić do Niego w swoich wspomnieniach, by go dobrze widzieć? by go choćby na chwilę uczłowieczyć? co do niego pasuje? Inga nagle czuje ogromną pustkę za tatą. Szuka jego śladów w tym, co pozostało, w przeciwieństwie do matki, która szybko opróżnia lodówkę, bo "tam są rzeczy, które tylko on jadł, a teraz będą przecież tylko niepotrzebnie leżały". A potem szafy i odkrycie, że ubrały go do trumny nie w ten garnitur, co trzeba, że ten właściwy wisi na samym końcu... Tata został skremowany, lecz to tylko miałkie pocieszenie, że jednak nie leży w ziemi w tym nieodpowiednim ubraniu. • Inga pamięta wygląd ciała po śmierci, jego inność, sztywność, tą chłodną "plastikowość", jakby to już nie był on, choć jakby on lecz nieco sztywniejszy. I jego dłonie... Jego palce, kiedyś tak precyzyjne do wszelkich napraw zegarków, teraz takie... nabrzmiałe i nie-jego. Łzy płyną po policzkach córki, gorycz nie jeden raz zatyka krtań. Bo teraz to już półsierota, już wybrakowania, nie-pełna... • "(...) Nagła śmierć wydaje się, przynajmniej w teorii, najlepsza.Choć od niej właśnie ma wybawić nas Pan, bo tak zwyczajnie, biorąc pod uwagę możliwość uniknięcia męki, każdy chciałby po prostu przestać oddychać. Nagła śmierć, chociaż najlepsza dla odchodzącego, wrzuca osieroconych w głęboką studnię żalu, pretensji, niezgody. We wzajemnych pocieszeniach mówimy sobie, że tak jest lepiej, Bez szpitala, aparatury, męki. Mówimy o niezwykłej schludności ojca, który nie zniósłby leżenia na łasce innych. Malujemy scenariusze gorszego odchodzenia, po wylewie, udarze, z częściowo nieczynnym ciałem. Przytaczamy liczne przykłady. Chcemy wiedzieć, że czegoś takiego by nie wytrzymał, jakichś pampersów, odleżyn, karmienia przez rurkę. Ale w głębi duszy godzimy się na każdy zakład z losem, przyjęlibyśmy każde rozwiązanie odsuwające dzień pogrzebu. (...)" • powieść pełna smutku, • powieść-dziennik służąca jako terapia. Pisanie pozwala wyjść z żałoby, pozwala oczyścić umysł. Działa skutecznie niż lekarstwo. • Ale jest i zdradzieckie - papier chłonie słowo, a to powraca czytane po latach i znowu płaczesz i milczysz i ściskasz kościste piąstki...
-
Trudno pisać o tej książce/pamiętniku pełnej autentycznych wspomnień z pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Szczerość wyznań, dialogów, własnej zagubionej tożsamości - wszystko to wypełzając z pacjentki-Jagielskiej wchodzi w czytelnika, zagnieżdża się w nim, zaczyna tłumić duszę i wewnętrzny spokój. Trudno się oddycha, trudno też cieszyć się z własnego życia, nawet tego szaroburego, bo przecież zawsze weselszego od tego, o jakim czytamy. Siedzimy bowiem w zamkniętym szpitalu, uczestniczymy w codziennych zajęciach chorych, bierzemy przepisane leki, chodzimy na spotkania grupy i staramy się mówić o sobie, bo to jest w końcu potrzebne do uzdrowienia. Szpital, co ciekawe, daje możliwość wyjścia, lecz nikt nie chce z tych przepustek korzystać. Każdy ma świadomość, że sobie po prostu nie poradzi. Że to za szybko, za dużo bodźców, za wiele emocji, podczas gdy człowiek się tak boi..lęka... Jedyne czego ma świadomość, to fakt, że nadal musi tu być, bo jest nadal \"inny\". Jezusek nie ma swojego terytorium, nie wie co to prywatna sfera, nie potrafi mówić \"nie\". Marek to weteran wojny afgańskiej, pełen traumy. Ratownik nosi części ciała swojego kolegi, którego na miejscu nie uratował, a którego teraz zbiera. Są i kobiety, jak choćby Karolinka-Anioł czy pani Stasia nazwana Starą Wydrą, która wszystkim \"rozwala\" hospitalizację. • Spotkania grup, wspólne konfrontacje i rozmowy to próby ratowania siebie. A każdy jest inny. Jednego wypełnia niekontrolowana agresja, podczas gdy drugi siedzi biernie przy stoliku i w ciszy gra na laptopie... Tu furia miesza się z lękiem, strach z odwagą i tupet z izolacją i milczeniem. Tu jest wszystko. • Autorka, będąc częścią tej społeczności, opisała i ich i siebie, bo sama trafiła tam dobrowolnie - diagnoza: stres bojowy. Czeka na męża, który wyjeżdża. On wraca cały, a ona się leczy.. • \"Tak naprawdę jest to stres mojego męża, ale on zawsze oddawał mi wszystkie swoje kłopoty\"
-
BIAŁYSTOK to ksiązka wydana przez Wydawnictwo Czarne a autorem jest reportażysta i publicysta Marcin Kącki. Skąd pomysł by po tą ksiązkę sięgnąć? Ano, po INNEJ DUSZY Orbitowskiego. On pisał o Białymstoku i polecał poznanie miasta opisanego (szczerze) przez Kąckiego. I stało się. Bydgoszcz... Miasto okrutne, zakłamane, pełne kontrastów i wojny. Od lat zamieszkiwane przez Żydów, Polaków i ludność ze wschodu. I było dobrze, do czasu. Pojawia się faszyzm, nazizm, swastyki na murach, które - według sądu - nie czynią nic złego, nie dzielą ludności, nie wywołują oburzenia. I nawet czterysta swastyk wymalowanych na murach, na ścianach domów i kamienic, nawet na cmentarzu żydowskim jest - wedle tego, co wygrzebał jeden z "umysłowych" na stanowisku - "swastyka jest symbolem szczęścia" więc nie ma potrzeby szukania wandali i ich autorów. Faszyści ranią żydów, mszczą się na ludziach innej rasy, na tych ubranych w czerwone spodnie, grożą długowłosym chłopcom, śledzą i zastraszają tych, którzy są według nich inni - geje nie mają życia. Krzyczy się do takich na ulicy, napada się w grupach na takich, niszczy się ich zdrowie i życie. I to jest tolerowane. • - koło cmentarza żydowskiego z bukszpanu ułożono gwiazdę Dawida. w nocy ktoś wydarł i ułożył z niego swastykę. Sprawę umorzono, sprawców brak • - sędzia, po pewnym incydencie nazwania Czeczena "ścierwem" stwierdza, że "ścierwo" nie jest obraźliwe. • - grupa kibiców przez 4 lata znęca się nad nastoletnim Robertem, ich adwokaci przekonują, że to tylko "koleżeński konflikt", sąd skazuje ich na symboliczne kary w zawieszeniu, bo to "INCYDENT" • Mogłabym tak bez końca, bo wiecznie wszystko co złe, to wina Żydów. I aż mnie krew zalewała na to, co czytałam. Byłam oburzona ślepotą ludzi i zatykaniem uszu na to, co się dzieje na ulicach. Byłam pełna gniewu na bierność wszystkich środowisk. Nawet ksiądz jest faszystą, ale mówiąc swoim "boskim językiem" ładnie się z tym kryje. Bo kto będzie wytykał duchownego? No kto? Skini do kościoła chodzą, a że potem się maczetami zabijają - tego już ksiądz nie rozlicza, to już Bóg załatwi. Ale to tacy dobrzy chłopcy są... • Nerwica mnie brała na każdej stronie. • Jest też szczera prawda o cudzie w Sokółce - który to pozostawia wiele do życzenia, ale nie chciałabym tu urażać tych, którzy w ten cud akurat bezbrzeżnie wierzą. Wiem tylko, że kościół utajnił badania nad komunikantem i owe badania nie tak się odbyły jak powinny. Nawet Pani doktor z owego laboratorium pozostawia wiele do życzenia. • BIAŁYSTOK jest tylko dla mocnych ludzi. Dla tych, którym nerwy będą skakać, ale którzy owe nerwy będą umieli uspokoić. Mnie "tłukło" podczas czytania. Kibole białostoccy i ich nienawiść do Żyda - tak wielokroć bezpodstawna, bo obelgi rzucają w twarz WSZYSTKIM ludziom - nie mogłam tego trawić w spokoju. Krew się we mnie gotowała. Białystok - zlepek wszystkiego wszystkiego i wszystkich. Strach tam mieszkać, strach tam jechać. • Kraina króla disco polo od "Wolność i swoboda", co tak się podoba kibolom i skinom i głupim podlotkom...
-
Ta książka nie jest osadzona w żadnym konkretnym roku, a co gorsza (dla niektórych) nie ma w niej (na szczęście) tła polityczno-historycznego. Mamy klimat z "Cudownych lat" i beztroskie dzieciństwo dzieciaków dorastających na przedmieściach Alexandrii w stanie Missisipi. I wszyscy ucztują Dzień Matki. Są wszystkie ciotki i babcia i są dzieci... i właśnie wtedy dochodzi do tragedii. Robin, jedyny chłopiec w tej rodzinie, zostaje powieszony na drzewie. To zmienia wszystkich. Każde kolejne spotkanie nie bawi już biesiadników, nikomu nie chce się żartować. Matka chłopca cierpi na permanentną depresję, co sprawia, że rozpada się i małżeństwo i rodzina. Służąca zlepia dom w jedność lecz kim ona może być dla dwójki dziewczynek? Jest jeszcze urocza babcia Edi i dziwaczna, wszystkiego się bojąca ciotka, do której zawsze można uciec... Lecz w domu panuje trauma a żałoba przeciąga się na lata. Ojciec łapie lepszą posadę i wyjeżdża, co nikomu nie przeszkadza. • Harriet zaprzyjaźnia się z chłopcem z okolicy. • Mija kilka lat. • Harriet, pełna wiedzy zaczerpniętej z książek postanawia odnaleźć zabójcę małego braciszka. • Co okaże się tragiczne w skutkach. Dla... wszystkich. Bo tragedia nie kończy się w danym miejscu, czy punkcie. Nie! Tragedia jest jak trujący bluszcz, jak chwast rozrastający się w każdym kierunku, pożerający wszystko na swej drodze. Tragedia niszczy serca, umysły i ludzi. • Tartt pisze lekko lecz pod slowami skrywa głęboki przekaz. Czytamy niby o prowincji, na której nic się nie dzieje, a jednak... własnie tutaj dochodzi niebywałego dramatu. I to w ogrodzie rodzinnym ofiary. Żałoba, jaka ogarnia całą rodzinę staje się tak duszna i czarna, tak nieprzeparta, że skleja swym błotem prawdziwość życia. Odbiera radość nawet dzieciom, które wtedy nic z tego nie wiedziały. Ich życie jest skalane od samego początku. To jak balast, który trzeba zabrać ze sobą do trumny. Tarff w "Małym przyjacielu" posługuje się jasnym obrazem, skrzętnie kreśli tło, pokazuje jasną stronę codzienności, lecz to wszystko jakby uwypukla zło jakie się wszędzie czai. W okolicy żyje rodzina przestępców, którzy zakłócają swoimi czynami spokój mieszkańców. Są tu źli bohaterowie i dobrzy, a wszyscy oni tak wykreowani przez autorkę, że nie sposób wyobrazić sobie powieści bez nich.