Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
NIESAMOWITA POWIEŚĆ • Nota na obwolucie książki jest lekko lakoniczna i jakby "o niczym".. I jakże wielkie było moje zaskoczenie i radość, gdy okazało się, że wnętrze zawiera perełkę ubraną w treść i historię. Kira Gałczyńska daje się poznać od strony kobiecości i jednocześnie słabości. Podczas pobytu w sanatorium podczas zabiegu krioterapii dochodzi do wypadku. Sonka, bo o niej tu mowa, od tego momentu zaczyna "procesję bez końca" po szpitalach, klinikach, przychodniach... Od jednego lekarza, do drugiego. A to o kulach, a to na wózku...Byleby uratować nogę...Byleby chodzić jakoś, byleby nie amputowali... • Lecz te perypetie zdrowotne przetykane są zwykłą codziennością, myślami jakie się pojawiają, słabościami typowo ludzkimi, które dotyczą każdego z nas. Sonka patrzy na świat z perspektywy łóżek szpitalnych, wózka inwalidzkiego lub też stojąc podtrzymywana niestabilnymi kulami, które trzeba opanować, a które nijak nie dają się oswoić - przynajmniej na początku... • I chyba ta codzienność "starszej pani" sprawia, że powieść staje się bliska. Jesteśmy Sonką, wchodzimy w jej skórę, czujemy brak apetytu, brak chęci do śmiania, szukamy wokoło nadziei na "coś" i nawet w oczach lekarzy wypatrujemy wsparcia, nie współczucia... Autorka jest mistrzynią posługiwania się ciepłymi słowami i formami, które się pochłania. Niezwykła powieść o kobiecie i jej latach starości, o samotności ale i o bagażu dobrych wspomnień, które potrafią rozgrzać najbardziej nawet starcze serca.
-
Pseudo pamiętnik, zlepek przemyśleń, zapiski z różnych chwil, momentów, sytuacji. Można odnieść wrażenie, że "Wieloryby..." były pisane przy okazji kończenia innej powieści jako ratunek przed pustką, która pochłania pisarza gdy skończy swoją "wyczerpującą" powieść. I tym sposobem "Wieloryby..." nie są niczym wielkim literacko. Jak dla mnie ta proza jest raczej płaska. Twardoch to były-opijus, były-facet-z dna... co wspomina. I śmiem wątpić, czy by te opisy jego wypadów i eskapad które zawarł w "Wielorybach" były na trzeźwo. Często wspomina o swoim kumplu Orbitowskim (koledze od picia i szlajania), co mnie nastawia nieco sceptycznie do jego pisania. Mam Orbitowskiego, który czeka w kolejce, ale przyznam szczerze, że widoki każdego dnia pijących i opitych ludzi, marnotrawiących swoje życie i dni i swoja byłe marzenia, które teraz w oparach tanich win gdzieś się rozmyły nie nastraja mnie do czytania książek przez takowych napisanych. Twardoch jest w moich oczach takim "jednonogim", stojącym na granicy, Orbitowski też i wiem, że nie stanowią dla mnie żadnych wzorów w niczym. Nawet w tym, co piszą i co wrzucają na strony powieści. I rozumie ludzi, którzy wstali z dna i teraz coś "robią" ze swoim życiem, że piszą i tym samym stosują własną terapię na siebie, lecz nawet te słowa i ich skład nie stanowią - według mojego zdania - działa na miarę nagród literackich na polskim poletku. • Nie chcę nikogo obrazić, kto był i jest Twardochem zachwycony... ja z tej kolejki odpadam.
-
-
-
To moje pierwsze spotkanie z tą autorką i jakże szczere. • Oto historia dziewczynki nie-wychowywanej przez matkę, bo ta jest tylko matką z nazwy, nie z gestów - która każdego dnia jest spychana na margines poniżania, kpin i szyderstw. Zarówno przez najbliższych, jak i dzieci ze szkoły. Cotygodniowe niedzielne obiady u ciotki są dla niej gorzką gulą w gardle, która puchnie już od poniedziałku. Bo cotygodniowe siedzenie przy stole u ciotki w domu jest wyliczaniem jej wad, przywar, złych uczynków i tego, co matka powinna wobec niej stanowczo wymagać, a czego nie robi i stąd efekty są jakie są, czyli ich w ogóle nie ma. Wieczny słowotok najmądrzejszej ciotki, która wszystko wie... Życie takiego dziecka jest skazane na ciągłą walkę o siebie i o udowadnianie wszystkim bez wyjątku, że jest się wartościowych homo sapiens. • Powieść, gdy się już wczytamy w styl pisarki, staje się powieścią-przypinką, bo trudno wymazać ją z umysłu. Nawet po przeczytaniu staje się nieodłącznym cieniem naszych myśli. Bo tyle z niej wraca do nas i to coś ciągle boli i rani. Bo czytając burzysz się na tą bierną matkę, na jej ślepia i wieczne wycofanie, na to co by chciała zrobić, a nie robi, na to, co by powiedziała a nie mówi... Denerwuje cię zachowanie matki, która poniża własnym potomstwem w imię ... czego? No właśnie... Wiele wyjaśni końcówka ksiązki, która scala wiele elementów tej rozsypanki dając jasny obraz fabuły i zachowań poszczególnych postaci. I nagle rozumiesz to, co się wcześniej chowało w tle. Lecz czy mimo wszystko przeszłość nie powinna odejść a teraźniejszość wejść? Czy zachowanie matki można tak wytłumaczyć? • Warto przeczytać, dać się zranić i pomyśleć.