Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
27 śmierci Toby'ego Obeda. • Reportaże o Kanadzie, a konkretnie o dorosłych teraz ludziach, którzy jak dzieci zostali oddani do szkół lub placówek wychowawczych prowadzonych przez duchownych lub siostry zakonne. To, co przypuszczałam, że mogło mieć tam miejsce, to pestka w porównaniu z tym, o czym tu czytam i co WIDZĘ. Czego tu jestem ŚWIADKIEM!!! Dzieci bite, głodzone, poniżane, torturowane i psychicznie gnębione, podpinane do krzeseł elektrycznych, czy molestowane seksualnie. To, co przeszły poza murami tych placówek, tego nie sposób nie tyle pojąć ile choćby zrozumieć. Czytasz i w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że powinnaś wyłączyć mózg, bo zaczyna cię wszystko boleć. Personalizujesz się z tymi, których przedstawia autorka. Stajesz się nimi, co sprawia że nie godzisz się na takie niesprawiedliwe życie. Nie znajdujesz wytłumaczenia tego piekła. • I wiecie czego chce jeden chłopiec z nich, z tych okaleczonych seksualnie przez duchownych???? Chce usłyszeć od Papieża słowo"przepraszam". Tylko tyle czy aż tyle??? • Czy tu umierasz 27 razy wraz z Toby'em?? Nie. Tu umierasz 16 razy. Tyle tu jest rozdziałów, tyle - TYLKO - osób mówi głośno o tym czego doświadczyło... A jest ich bez mała ok. 150 000.!!!!!!
-
wspaniała. • cudowna • uwielbiam Kubusia i jego przyjaciół - fumfli, jak ich nazywam • Dla mnie czytanie, zanurzenie nosa w tej książce to był czas raju, oderwania, poczucia dziecka w sobie
-
Każdy łapie - jeśli już - za tą powieść, acz niegrubą, bo jej autorem jest Patrick Suskind od "Pachnidła". Spodziewając się podobnego klimatu... Lub dusznego, prawie perfumeryjnego wedle genialnego węchu Jean-Baptiste Grenouille. A tu niemałe zaskoczenie, bo ta książka jest całkiem, całkiem inna. "Historia pana Sommera" okraszona ilustracjami Jean-Jacques Sempe, znanego wielu od Mikołajka, którego notabene uwielbiam. I tak tych dwóch, dla mnie wielkich panów - spotkało się razem przy kartach tej powieści. • A skutek owego spotkania? • Wspaniały. Zdumiewający literacko. Oto bowiem historia Pana Sommera, tajemniczego starszego pana, który ciągle chodzi. Według wyliczeń mieszkańców miasteczka, w którym mieszka, jest to bagatela 16 godzin dziennie. Na plecach ma zawsze plecak - a w nim kanapkę i płaszcz na deszcz - w ręku zaś laskę, kostur, który przekłada co trzeci krok. Dla wielu wygląda, jak człowiek o trzech nogach. I tak chodzi, codziennie gdzieś, gdzie tego nikt nie wie. Poczałkowo każdy chciałby dociec prawdy i rozwiązać zagadkę. O panu Sommersie się w końcu plotkuje, mówi i czasem widzi na horyzoncie, ale nikt go nie zna, więc tajemnicą pozostaje cel jego wypraw. Poznajemy za to narratora ksiązki, ucznia, chłopca, który opowiada o staruszku z laską w kontekście... swojego życia. To chce latać, to wspina się wysoko na drzewa, to uczy się samodzielnie jazdy na rowerze. Raz nawet zamierza się zabić, skoczyć z drzewa i poddać się prawu Galileusza... I wtedy nieświadomie zjawia się pan Sommer, który zmienia zamiary młodego. • Nie chcę zdradzać fabuły, ani tego co się dzieje z bohaterami. Ta piękna opowieść jest zarówno prosta, jak i głęboka w swoim znaczeniu i odbiorze jednocześnie. Życie ludzi w niewielkim niemieckim miasteczku jest poniekąd duszne, pełne plotek i wszystkowidzących oczu mieszkańców, jest też obrazem tego, jak człowiek ciekawi się drugim, zwłaszcza jeśli ten drugi nic o sobie nie chce ujawniać. Pan Sommer jest kimś, kto zostawia pośród ludzi wiele pytań i dociekań, mnożą się niesłuszne domniemania, czy kłamstwa. A prawda jest całkiem, całkiem inna. Raz nawet powiedział "Och, zostawcie mnie wreszcie w spokoju..." Ujął w inne słowa"odczepcie się ode mnie i dajcie mi spokój", "zajmijcie się sobą"... • Niesamowita książka. Dla mnie cudowna do samego końca. Smutna, pełna wzruszeń i emocji. Fascynująca prostotą, znaczeniem i własną interpretacją. Moje przemyślenia, powracanie do treści - to samo przez się świadczy o tym, jak cenna jest ta publikacja. I jakże wartościowa. • A rysunki - wspaniałe.
-
„Życie na miarę” Marek Rabij • ''Każdego poranka, kiedy do blisko trzech tysięcy zakładów odzieżowych w Dhace pielgrzymują ponad dwa miliony pracowników, ulice Bangladeszu przypominają wnętrze zatłoczonej windy, która pod zbyt dużym ciężarem pasażerów zacięła się między piętrami”. By dotrzeć do pracy, każdy rusza o jednej porze, a pokonanie około 3-4 kilometrów zajmuje półtorej godziny, czasem nawet więcej. Ale witaj w Bangladeszu drogi czytelniku – mówi do mnie Marek Rabij – witaj w mieście, które nigdy nie zasypia. Okazuje się bowiem, że stolica, której powierzchnia jest niewiele większa od Krakowa mieści około 14,9 miliona mieszkańców. Można? Można. Lecz owe nagromadzenie ludzi na tak małym metrażu to bomba o opóźnionym zapłonie. Każdego dnia dochodzi do tragedii lecz wiemy tylko o tych widocznych, jak zawalenie budynku, oderwanie dachu, czy pożarze, a ile jest tych ukrytych? Do ilu wypadków dochodzi w czterech ścianach i ile z nich zostają zatajone? Nikt nie zdaje sobie sprawy z ogromu nieszczęść, jaka codziennie towarzyszy Dhacarczykom. • Pobudka, zaduch wita osiedla zabudowane szczelnie chałupami skleconym z bambusa i pordzewiałej blachy falistej. Pobliskie jezioro Banani bulgocze gazami gnilnymi, brzeg spowija hałda śmieci, fetorem nie sposób oddychać. Podobnie jest w zakładach pracy, gdzie wiatraki sufitowe mielą ciągle to samo powietrze. Do tego dochodzi bieda, której „(...) w Dhace jest tak wiele, tak różnorodnej, ostentacyjnej i skrytej, młodej i starej i wypranej z resztek godności, że łatwo czasem pomylić ją z czymś, co biedą nie jest”. Ludzie żyją na skraju ubóstwa w nędznych warunkach. Nie ma mowy o higienie, o intymności, czy ciszy. Nie ma co marzyć o pełnym i sytym brzuchu. Warunki mieszkaniowe, jak i zakładowe są urągające . Brak jednolitych przepisów, brak bezpieczeństwa, opieki lekarskiej, czasem nawet wypłaty. Jednak pracownicy godzą się wszystko. Skoro jest gdzie zarobić, to będzie można coś zjeść. Zdrowie to drugorzędna kwestia, dla wielu bagatelizowana. W pierwszej kolejności decyduje rynek, potem zleceniodawcy, właściciele fabryk i strażnicy, którzy jak wojskowi strzegą dobra pracodawcy. Hierarchia musi być i jest, gorzej z warunkami pracy i całym zapleczem. • W Dhace doszło do katastrofy, zawalił się budynek fabryki odzieżowej Rana Plaza, gdzie zginęło 1100 osób, a prawie 2000 zostało rannych. Ocalali, a także członkowie rodzin ofiar owej katastrofy ciągle czekają na odszkodowania. A co poza tym? Czy doszło do poprawy warunków pracy, podniesienia pensji, czy zaplecza socjalnego? Czy pracodawcy, ba – zleceniodawcy z zachodu zrobili coś, by ulepszyć owe miejsca pracy? Nic, nic nie zostało przedsięwzięte. Czas zagoił ranę, wielkie koncerny – czyli sieciówki – zamiotły temat pod „dywan”, a raczej ukryły w szmatach z własnym logo. • Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. O miliardy dolarów. Sieciówki, to znane na całym świecie loga, czy firmy, które zarabiają krocie. Szycie jednak owych rzeczy odbywa się w Bangladeszu – bo najtaniej, najszybciej i bez potrzeby wizytacji. Jest zlecenia, za nim płynie kasa, potem gotowy towar trafia na półki sklepowe, a mocne oświetlenie skierowane na metkę samo mówi o jakości. Klient kupuje rzecz ale firmową, pokazuje, że go stać, że jest nie byle kim, że ma ciuchy markowe z wysokiej półki. • Gzie tu sprawiedliwość? - zastanawiam się. Gdzie jakieś wypośrodkowanie, jakaś normalność tego wszystko. Jest popyt, jest podaż, ale co z tym „czymś” pomiędzy? Pytania mnożą mi się w głowie, trudno uwierzyć w to, co czytam. Jednak nieustannie towarzyszy mi uczucie, że ta książka zginie. Że to publikacja tymczasowa. Kto przeczyta pozna dno, kto przeczyta zmieni swoje postępowanie, wybory, oceny. Zmieni siebie, a reszta? Metka na ciuchu odwiecznie rządzi. Większość kupuje wzrokiem, potem rozsądkiem. Większość nie zastanawia się nad kosztem wytworzenia tego co w naszym kraju ma cenę 2 złote, bo jest akurat atrakcyjna SALE. • Ta książka wstrząśnie każdym. Autor staje obok tego problemu, nie ocenia, nie komentuje. „Szycie na miarę” to w końcu reportaż, w którym autor musi zostać nijaki, ale ten reportaż „mieli umysł”. Marek Rabij patrzył na biedę, nędzę, na głód, na ludzi, którzy mając trzydzieści lat wyglądają na sześćdziesiąt. Współczuję mu. Bycie świadkiem tego wszystkiego może wywołać traumę, może zniszczyć psychicznie. Jednocześnie podziwiam go za odwagę, bo nikt nie chce pisać o tym - o bangladeskiej ludności, o wyzysku, o machlojach światowych marek odzieżowych.
-
Niektóre książki każą na siebie czekać, inne same pchają się rąk – skąd ja to znam? Książki czekają, stosy rosną w górę, wszystko chce się przeczytać i to szybko, ale ten czas i tylko dwadzieścia cztery godziny. A kiedy spać? Kiedy pracować? Kiedy szara codzienność? Często też okazuje się, że to czekanie działa na korzyść – i moją i książek. Bo oto nagle biorę powieść, zaczynam czytać i okazuje się, że moja obecna fascynacja jakimś tematem staje się tym, o czym jest fabuła owej książki. Że świat, którym się obecnie zachwycam w jakiś sposób staje się i moim światem. Tak się stało z „Czasem ognia i żelaza” Bjorna Andreasa Bull-Hansena i klimatem surowej północy oraz ludu Wikingów. Ale po kolei. • Oto dwunastoletni Torstein staje się świadkiem zamordowania ukochanego ojca przez tyranów i najeźdźców, którzy palą domy, zabijają, porywają ludzi na handel, gwałcą kobiety, które jeszcze żyją. Brutalny świat wkracza do wioski i Torstein musi się z nim pogodzić i stać się dorosłym. Ich natarcie zakończyło dzieciństwo chłopca, sprawiło, że został sierotą. Trafia do niewoli, a po handlowych zatargach zostaje kupiony przez starszego mężczyznę. U niego uczy się robić łuki oraz budować łodzie lecz nawet praca nie jest w stanie zablokować natrętnych myśli o ucieczce. Wolność – przecież człowiek winien być wolny, myśli chłopak. I chyba los go słucha, bo i ta wioska, podobnie jak jego rodzinna, zostaje napadnięta i całkowicie zniszczona. Lecz tym razem udaje mu się przeżyć. Zabiera cały dobytek starca, który go utrzymywał i rusza na poszukiwania lepszego życia dla siebie. Rusza też na poszukiwania swojego starszego brata, o którym słuch zaginął. • To tylko zarys fabuły „Jomswikinga”, zarys, który ma być jedynie zachęcającą bazą wyjściową. Bazą, która zachęci do zaczytania się, dosłownie, gdyż powieść Bjorna Andreasa Bull-Hansena nie pozwala się od siebie oderwać. To gawęda, która żyje w tobie i staje się twoim nieodłącznym towarzyszem, wnika w myśli. Czytasz bowiem z fascynacją i ciekawością, z wypiekami na twarzy. I choć to kraj zimny i surowy, to czujesz gorąco emocji, jakie się w tobie kołtunią. To powieść napisana niezwykle barwnym językiem, który świetnie się czyta, i który szybko wprowadza zarówno w klimat Wikingów, jak i serce głównego bohatera, Torsteina. Ta pięknie wydana saga to też zbiór faktów historycznych, pełen legend, wierzeń i przepowiedni północy. Poznamy też ich zwyczaje, tradycję, czy obrzędy. Tu fikcja miesza się z autentycznymi wydarzeniami historycznymi. Wszystko jednak zostało tak sprawnie splecione, że czytasz i chłoniesz. Chłoniesz tomiszcze, które z początku wydawało się „książkową cegłą” bez końca, by w rezultacie okazać się szybko kartkującym magnesem. Autor bierze nas na wędrówkę niespiesznym, miarowym rytmem, stylem i językiem, które czasem stają się nader brutalne. Dlaczego? Bo świat Wikingów rządzi się swoimi prawami, które nie zawsze idą w parze z uczciwym sumieniem i łagodnością charakteru. Lecz to mnie w jakiś sposób fascynuje, ta mieszanka dobra z okrutnością, pociąga nawet. I śmiem przypuszczać, że i innych porwie, bo warto. Ta saga to magia literacka w twardych okładkach. Nie lada gratka dla fanów krain północy. Niezaprzeczalna perła, która powinna zamieszkać w niejednej domowej biblioteczce. W mojej „JOMSWIKING. Czas ognia i żelaza” Bjørna Andreasa Bull-Hansena zadomowił się na dobre.