Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Do czytania wybieram najczęściej literaturę sprzed XXI wieku, nie stronię od liryki i dramatu, czasami sięgam po reportaż, a najrzadziej decyduję się na literaturę popularnonaukową. Bardzo lubię czytać biografie, wspomnienia, listy i dzienniki.
Poniższe wyrywki z czytanych przeze mnie tekstów mocno ze mną współgrają, więc są przedłużeniem tych kilku słów o sobie :)😊
„Ciekawe jest widzieć, że niemal wszyscy ludzie wielkiej wartości zachowują się z prostotą i że niemal zawsze owa ich prostota jest brana za świadectwo tego, że są niewiele warci”.
Myśli, Giacomo Leopardi
„Intensywność marzeń, ważniejsza jest od ziszczeń”.
Wysoki Zamek, Stanisław Lem
-
Dla mnie nie jest to przypowieść o przyjaźni, ale o poczuciu odpowiedzialności za drugiego człowieka. • I o przywiązaniu. • I o marzeniach. • Relacje pomiędzy głównymi bohaterami, przywiodły mi na myśl trudną, a zarazem fascynującą zależność pomiędzy Singerem i Antonapoulosem z „Serce, to samotny myśliwy”. • I nie tylko to literackie skojarzenie przyszło mi na myśl, bo w momencie, gdy Lenny i George dopuścili Candy’ego - podobnego im życiowego rozbitka - do swoich planów na przyszłość, przed oczyma ujrzałam niewydajne zwierzęta z „Muzykantów z Bremy”, które poznając się w trudnym dla siebie okresie życia, również marzyły o lepszej przyszłości na starość. • I po raz kolejny można się przekonać, że Steinbeck to klasa sama w sobie. Nieważne, czy mała forma, czy obszerna, mnie zawsze siła zawartych w nich emocji zdumiewa.
-
Skala naturalizmu w książce Pristawkina samego Emila Zolę mogłaby przygnębić. • Ta książka nie kunsztownym językiem i nie wyborną stylistyką stoi, ale przytłaczającą mocą prawdy życia wojennych radzieckich sierot, które z podmoskiewskiego sierocińca trafiają na Kaukaz w ramach zasiedlania tych terenów przez pożądany czynnik społeczny, a po przymusowym wysiedleniu wrogiego elementu, czyli rdzennych mieszkańców, Czeczenów i Inguszów. Tajemnicza nieobecność tych ostatnich to temat tabu, niebezpieczny i poruszany półsłówkami, zawsze szeptem, z trwogą w oczach i oglądaniem się za siebie. • Na tym tle w urągających warunkach bytują „szakale”, dzieci-sieroty, których nadrzędnym celem jest przetrwać. • Czytając tę opowieść, widzimy głównie różne przejawy atawizmu, dlatego wpleciony w tę koszmarną rzeczywistość liryzm „Głazu” Lermontowa, poraża siłą kontrastu. • Do tej pory jedynie „Wilcze dziecko” Ingeborg Jacobs poruszyło mnie w takim stopniu jak ta historia. Oba teksty oparte niestety na faktach. • „Głaz” • Michaił Lermontow • Nocowała ongi chmurka złota • Na starego głazu ciemnym łonie... • Wstała rankiem... Już nią wicher miota, • Już ją niesie ku dalekiej stronie... • Ale został po niej ślad wilgotny • W szczerbie głazu, niby znamię smutku... • I głaz stoi... I duma samotny... • I w pustyni płacze po cichutku...
-
Angel Wagenstein urzekł mnie przede wszystkim sposobem, w jaki historię Izaaka Jakuba Blumenfelda opowiedział. Styl, język i nastrój były mi niezwykle bliskie, bo okazały się skrzyżowaniem stylistyki uprawianej przez Stefanię Grodzieńską i Andrzeja Mularczyka. Te nostalgiczne nuty, przywiązanie do życia mimo wszystko, pogodzenie ze światem w jego zmiennych kolejach losu, dystans do siebie i wszystkiego wokół, ciepły i familiarny ton, oraz przede wszystkim cnota nienarzekactwa. Tymi cechami ta książka stoi. • Jakże też ten Kołodziec, w którym nie wadząc nikomu żyły obok siebie rozmaite nacje i przedstawiciele różnych kultur, przypominał mi Mularczykowe Krużewniki.
-
„Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie” dopełnił obraz twórcy, ten, który poznawałam wcześniej poprzez jego poezję i piosenki. To wcześniej było wizerunkiem romantyka, u którego liczy się słowo, jego brzmienie i nostalgia przemieszana z melancholią, który widzi i czuje więcej, który banał przemienia w brylant, który absurd przekuwa w celną ripostę. A który, na koniec, czuje wielkie zmęczenie i rozgoryczenie. • Przedtem miałam tylko wyobrażenie, teraz otrzymałam fakty i konkrety. Teraz, dzięki Piotrowi Derlatce, objawił mi się dobry, utalentowany człowiek, niedostosowany do szarej prozy życia, zagubiony w niej i niepotrafiący zadbać o swoje pozaliteracko-towarzyskie powinności. Wymykający się codzienności i nudnym obowiązkom, któremu „kultura” picia alkoholu w PRL-u, padając na podatny grunt, odebrała zdrowie, rodzinę i życie. • Według mnie najpiękniej o Jonaszu powiedział Andrzej Poniedzielski - „Jonasz pokazał nam, że w tym czarno-białym, zniewolonym kraju za pomocą dobrego manipulowania czernią i bielą można uzyskać szarość wpadającą w zieleń”. • I chociaż, przed sięgnięciem po tę biografię, życie Jonasza Kofty nie było mi zupełnie obce, to dzięki niej dowiedziałam się o wiele, wiele więcej. Nie znałam bowiem wcale okresu poznańskiego i związanych z nim barwnych lat nauki w tolerancyjnym, na tle innych szkół średnich, liceum plastycznym. Wydawało mi się też, że o niezapomnianym XV Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, którego Kofta był dyrektorem artystycznym, wiem sporo, jednak o tym, że Telewizja Polska wycięła z montażu konferansjerkę Jerzego Stuhra podczas jednego z koncertów – nie wiedziałam! Właśnie podczas tego koncertu, krakowski aktor wcielił się w rolę technicznego, tego od przestawiania mikrofonów i kabli na scenie, tyle że na koniec i on sięgnął po mikrofon, i zaśpiewał… Wykonanie, ale przede wszystkim przesłanie piosenki Kofty „Śpiewać każdy może”, w tamtych czasach, było mocno kontrowersyjne. • Autor biografii Jonasza Kofty wykonał godną podziwu weryfikację dokumentów i materiałów, dotarł do imponującej rzeszy osób, związanych z Koftą zawodowo i prywatnie, z którymi przeprowadził ogrom rozmów. Przedstawił szeroki kontekst historyczny, społeczny, kulturalny i obyczajowy czasów, w których żył twórca piosenek, ale tym samym rozmył Koftę na tym tle, zamiast go na nim wyróżnić. Pełny portret poety pojawia się tak naprawdę dopiero w ostatnim okresie życia, tym zdeformowanym chorobą i nałogiem. • Mimo iż Derlatka ma niezły styl i gładko czytało mi się tę napisaną przez niego opowieść, wychodził z niego polonista-interpretator, który narzucał czytelnikowi swoje rozumienie sensu utworów Kofty. Miałam też podczas czytania wrażenie charakterystycznej akademickości tej książki, objawiającej się przesadnym nagromadzeniem cytatów, jak w naukowej dysertacji. Wydaje mi się, że autorowi zabrakło luzu, dystansu i wyrobienia, jakie prezentuje, chociażby, Mariusz Urbanek. Chylę jednak czoła przed kwerendą, której dokonał.
-
Uważam, że Marek Górlikowski stanął na wysokości zadania i rzetelnie sportretował życie małżeństwa Gucwińskich. Sięgając po opinie na ich temat, dał głos ludziom stojącym po obu stronach barykady. I, co najważniejsze, pozwolił czytelnikowi samemu zdecydować co o tym wszystkim sądzi. • Tak naprawdę dopiero z tej książki dowiedziałam się o wszystkich zoologicznych i poza zoologicznych działaniach i akcjach, a także, nazwę to eufemistycznie - animozjach państwa Gucwińskich. W mojej pamięci utrwalił się bowiem obraz pary sympatycznych miłośników zwierząt i tych wszystkich łaszących się do nich, tulących i wijących w okienku telewizora egzotycznych stworzeń. • Jest w tej opowieści sporo o tym jak narodził się program "Z kamerą wśród zwierząt", o jego olbrzymiej popularności, jest trochę zakulisowych "przygód", które wydarzyły się podczas kręcenia poszczególnych odcinków. No i nie ma co ukrywać - Gucwińscy, to celebryci tamtych czasów, nawet jeden z rozdziałów brzmi: "Zawiść rośnie jak oglądalność". • Jest oczywiście o niedźwiedzim skandalu, o którym ja dowiedziałam się dopiero z książki. • Mnie najbardziej ujął początek, a tak naprawdę ostatnie dwa zdania prologu. • „Zaczyna się w roku 1932. W zoo w Breslau rodzi się mrówkojad, w rodzinie warszawskiego policjanta Hanna Jurczak, a w wiejskiej chacie w Porębie Małej - Antoni Gucwiński". • Prawie jak początek baśni.