Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu
Rodzaj: | Biblioteki publiczne |
---|---|
Telefon: | +48 77 454 80 30 |
Województwo: | opolskie |
Adres: |
Minorytów 4 45-017 Opole |
E-mail: | sekretariat@mbp.opole.pl |
Biblioteka Główna
Poniedziałek 12:00 – 19:30
Wtorek 09:00 – 19:30
Środa 09:00 – 19:30
Czwartek 09:00 – 19:30
Piątek 09:00 – 19:30
Sobota 09:00 – 15:00
Najnowsze recenzje
-
Paweł Sołtys to kronikarz spraw beznadziejnych. Pisarz zapisujący historię, dziejące się na marginesach rzeczywistości, w jej zaułkach i załomach. Odmalowuje sceny obyczajowe z językową inwencją i z ogromną wiernością detali. Interesują go ludzie przegrani o złamanych życiorysach, wiodący swój żywot w cieniu, na uboczu. Ludzie będący na bakier z czasem i przez ten czas odzierani z kolejnych marzeń i pragnień. Królestwem Sołtysa jest zwyczajność, sprawy mniejsze i większe zdarzające się pod podszewką codzienności. Z czułych wejrzeń, szybkich zmian perspektywy, kreśli portrety ludzi z trudnym życiowym bagażem, który i obciąża i stanowi czasami jedyny kapitał. Kręcimy się wraz z narratorem po zapomnianych barach, odrapanych uliczkach, sfatygowanych blokach, nędznych podwórkach. Sołtys jest rejestratorem drobnych poruszeń, autorem, który potrafi wyłuskać przeszłość z teraźniejszości. Bohaterowie jego prozy są niby przegrani, choć w zasadzie mogliby być każdym z nas. Wiodą swój żywot, raz lepiej, raz gorzej i pchają majdan z napisem „codzienna udręka”, przez kolejne dni i noce. Piechota kreszowa opala lufkę, która „dobrze wikła na zakrztuśćce”. Sołtys jest językowo rozbuchany, niezwykle liryczny. Kondensuje znaczenia, opisuje historię, chciałoby się powiedzieć mało filmowe, a jednak wpisany jest w nie dramat większy niż w niejedną wielką produkcję, by skorzystać z filmowego słownika. Jak mówi jeden z bohaterów: „Bo ciemność, wie pan, puka w ramię”. • Sołtys przedstawia zapomniane sklepy i zaświnione chodniki, ludzi bez perspektyw, zabijających swój czas w cieniu własnych łez. Zdarzają się tu zwyczajne lumpy, ale i niezwykłe oryginały, ludzie porzuceni przez czas i bliskich, skrywający zapomnianą historię, strzegący swoich tajemnic. Ludzie losy pokazane są bez pudrowania i lukrowania, prawda czasu i ulicy trzyma się w mocnym uścisku. Sołtys to taki młodszy Nowakowski, wyczulony na temperament ulicy, na jej utajone, barwne, choć dojmujące i pełne trosk, życie. Zbliża się do swoich postaci i oddala, zajmują go sprawy najbardziej nieistotne, na których upływa znaczna część życia. Galeria postaci jest wyjęta jakby z kroniki policyjnej pomieszanej z miejską, stołeczną rubryką obyczajową. Ludzie pojawiają się tu w nagłym błysku, w językowej magmie, gęsto upaćkani zmartwieniem. Chłopiec w lustrze „miał oczy jak błękitne guziki, jeszcze przez parę chwil niepasujące do żadnej pętelki”. „Taki był Marian. Wielki jak hala na Wschodnim i rozkołysany jak pelargonie w wichurę”. Sołtys ma dla nich wiele zrozumienia i prawie nigdy nie skąpi im serca. Mały realizm, dużej poezji. „Czas płynął i ten człowiek długo się z niego nie wynurzył”.
-
Austriacki pisarz i eseista przemierza rubieże Europy Środkowo-Wschodniej, a my wraz z nim podążamy mniej uczęszczanymi drogami Serbii, Chorwacji, Mołdawii i Bułgarii. Pisze o pamięci i zapomnieniu, które wkradają się w powietrze krajów, które żyją w dawnych opowieściach, w dzisiejszych bolączkach. Spotyka zwykłych ludzi, za którymi stoi historia pisana przez duże „H”. Gauss próbuje zrozumieć migrację ludów i mechanizmy historii, która zakreśla granice dla ludzi, którzy są obywatelami świata, a administracja wymusza na nich określone wzorce i wersje zdarzeń. Podąża w miejsca zapomniane, patrzy na ład i spokój, pod którym kryje się resentyment, nostalgia, złość. Pisze o serdeczności naznaczonej cierpieniem, o skomplikowanych biografiach ludzi, których los jest jak rzeka, składająca się z wielu dopływów, rozlewająca się poza czas i granice. Nade wszystko udowadnia, że to właśnie ludzie i ich doświadczenia są lekcją, która mówi nam więcej o historii niż niejeden podręcznik. Opisywany przez autora świat jest wieloetniczny i wielokulturowy, pełen sprzeczności, niezaprzeczalnie piękny. Pisarz stara się wszędzie odnaleźć otwarty dom, pełen ciepła i zrozumienia, przychylny dla przybyszy, ciekawy innego, taki, jaki sam pielęgnuje w swoim wnętrzu. Osobisty ton, imponująca erudycja, poetyckie inklinacje, to wszystko sprawia, że proza jest wciągająca jak rzeczny odmęt. W sposób zabawny i ironiczny opisuje sprzeczności: • „Ponadto jednak, powiedział Horea, większość, która uważa się za pełnych Rosjan, w rzeczywistości jest w połowie Rumunami czy Bułgarami albo Ukraińcami, ci zaś, którzy uważają się za czystej krwi Rumunów, są w istocie w połowie Rosjanami. I jako tacy, jako pół-Rumuni, którzy kochają pół-Rosjanki, i pół-Rosjanie, którzy kochają pół-Rumunki, większość z nich jest nadal głęboko przekonana o tym, że ich narodowość to rzecz święta”.
-
Zacznijmy od wyznania: Różycki-Robinson pisze poczciwe wiersze, oscylujące wokół przeszłości, wyrastające z poetyki Skamandrytów, lekko wychylone w tradycję kabaretu i groteski. Poeta jest elegancki i dowcipny, żarty skrojone są z fasonem. Poeta ma skłonność do dykteryjki, lekkiego tonu, zawoalowanej kindersztuby. Jego wiersze są staromodne, w tym sensie, że hołdują dawnej etykiecie i dowartościowują tradycję. Robinson to galernik wrażliwości, ze skłonnością do powściągliwej nostalgii. Wpływy Verlainowskie w jego poezji widać w skłonności do umuzycznienia poetyckiej frazy, cechującej się melancholią, krzepkim smutkiem, a na koniec, rubasznym śmiechem. W żywiołach szuka poeta natchnienia, w inspiracjach zwraca się ku morzu: rozedrganej tafli, na której nieskończoność wygrywa swoje melodie. A gdy bieda, ucieka do Poezji. W „Poemacie” pisze: • Och Poezjo, moja Pani! • Silę się na słowny cud • Od przystani do przystani • Płynę łapiąc szczęścia łut • Tak niech w życiu mym zostanie • Ów tułaczy wieczny temat • Podryfuję w te przystanie • Zostawiając tam poemat… • Robinson to również nałogowy bukinista, czytacz Eliota, który w jego esejach znajduje dla siebie drogowskazy. Wyznał, że nie mógłby się rozstać z twórczością Serge’a Gainsbourg’a. Frankofil, mający głowę otwartą na naukę płynącą z literatury, poeta zwiewnych smutków, głębokich żali, o osobowości skłonnej do manifestów i deklaracji, w sztuce upatrujący chwil wytchnienia na spienionym morzu dni. Dlatego wierzymy mu, kiedy kreśli samotność i ciszę plaży poza sezonem, zgiełkiem i czasem: • Po burzy która nigdy nie ma • Już końca, tam, gdzie nikt nie marzy • W nadmorskim domku, ten poemat • Napiszę – byłem w deszczu na plaży… • To już jego trzecia książka z wierszami. Przypomnijmy wcześniejsze: „Słowa do pieśni” i „Pieśni bez nut”. Wyróżnienie muzyki od razu rzuca się w oczy. Robinson upodobał sobie muzykę Chopina, Liszta, Schuberta – światy gdzie głęboki smutek dyktowany jest podrygami serca, temperaturą chwili, efemerycznym nastrojem, rozgrzaną wrażliwością. Szukając dobrej metafory, która usidliła by jego twórczość, możemy zaryzykować i powiedzieć, że jego wiersz jest jak altanka stojąca na uboczu, w której pali się jeszcze ogarek, ale byle podmuch zgasi jego płomień, ludzie krzątają się po izdebkach w spokoju, pogodzeni z porami roku i kolejami losu, na stoliku leży otwarta książka, w kącie stoi pianino, na pulpicie rozgrzebane nuty, a przeszłość przegląda się w teraźniejszości i szuka dla siebie wyrazu.
-
Świat tych wierszy jest rozproszony, szuka kształtów i wcieleń, ale te nie chcą się skupić w żadnej formie. Wiele potencji, które wyczerpują swoje możliwości, pozostawione sobie. Ptasie ślady wyłożone mrozem. Zatrzymane w chłodzie znaki drogi. Zgliszcza w granicach których słychać roztrzaskane jak dzban, echo. Tu papierowe gniazda rodzą wiersze nieloty. Rozbijające się o pierwszy lepszy deszcz, który rozmywa ich kontury, pozbawia je znaczenia. „nie znajdujemy słów / znamy jedynie słowa”. • Te wiersze upominają się o bezpaństwowych i bezimiennych. Ludzi, którzy o żadnej ziemi nie mogą powiedzieć jak o domu. Ludzi, którzy zamiast imion są pyłem wirującym w powietrzu, dziurawionym przez kulę, których nazwiska są ostatnią kadencją zamierającego świstu. W wierszu czujne, ostatnia strofa: • są tacy co nie planują drugiego śniadania • nie mają ścian ich domy truchleją w ogniu • nie dotrzymują kształtu i kroku i żadnej rzeczy która była ich • Roszak piszę o wojnie odzierającej z godności, bezczeszczącej człowieka, rujnującej świat. O czasie, który nie zasklepia rany. O pamięci, która jest jak nie stygnąca gorączka, jak ciało trawione wirusem. „jedni wpatrują się w niebo w poszukiwaniu gwiazd / inni bomb // czytamy tę linijkę i oni czytają // żeby zawsze wiersze były tak długie jak dzieląca nas droga”. • Wiersz jest grobem języka. Nad mogiłą czasami ktoś przystanie, zapali lampkę. Ale tylko od święta. Od wielkiego dzwonu. „za progiem przesiewamy ziarna zimy”. Pracujemy na nasz rozczyn. W niejasnych okolicznościach, pośród przypadków.
-
W poezji Bielenia jest prostota podstawowych czynności, zwyczajnych zatrudnień. Jest to poeta obejścia, który z uwagą przygląda się wszelkim zmianom w obwodzie swojego podwórka. Interesują go kępy trawy, porosły mchem pień, skrzypiąca podłoga z trefną podkładką, drzwi od stodoły które by wypadało naoliwić, ujadanie psa z sąsiedztwa, pospiesznie sklecone jaskółcze gniazda. Bieleń to poeta przestrzeni, który lubi patrzeć za horyzont. „Gdy gęsi wzbijają się do lotu”: • Drewniane łódki • cumują na płyciźnie. • Z piętrowej tratwy • widać bagna górnego • pokładu i chwiejność trzcin. • To poeta znający znój i trud pracy, kładący litery cierpliwie, dla którego poezja ma coś z prywatnego nabożeństwa, kiedy czas świecki na chwilę staje się odświętny, a codzienność uchyla się ku przepastnym widokom. Poezja małych spraw i drobnych przyjemności. Wielkich tematów ale i stoickiego spokoju. Sceptycznego wycofania, radości z odradzania się cykli na kole natury. Pokładająca nadzieję w życie wewnętrzne, gdyby miało się okazać, że w ostatecznym rozrachunku, tylko ono będzie naszym kapitałem. • Bohater tych wierszy kręci się przy stawach, stąpa po kładkach, zapuszcza się w szuwary, wystawia głowę na wiatr i deszcz, szuka dla swojego bycia jakiejś zasady, może nawet, usprawiedliwienia. Pieje kur, pies pobrzękuje łańcuchem, słońce poleruję tarczę. To poezja samotnika, poezja kilku chwil kiedy zostajemy sam na sam ze sobą, aby uporać się z ciemnością, dać pokarm nocy, dać jeść wygłodniałym psom.