Recenzje dla:
Tysiąc pocałunków/ Tillie Cole
-
Z ciężkim bólem serca zaczynam pisać tę opinię. • Szkoda tylko, że ten ból spowodowany jest nie tyle smutną historią, którą serwuje nam autorka, lecz to w jak kiepskim stylu to uczyniła. • Ciężko jest doszukiwać się minusów i czepiać się czegokolwiek w książce, która porusza tak trudny i bolesny temat. Gdzie przyjaźń, miłość, życie miesza się z bólem, rozłąką i chorobą. Jednak nie mogę przejść obojętnie koło rzeczy, które aż kolą w oczy. • Na początek napiszę pokrótce o czym jest książka. • Zaledwie 5-letni Rune wraz z rodzicami przeprowadzają się z Oslo do Georgii. Tam już pierwszego dnia pobytu w nowym domu poznaje swoją sąsiadkę i jednocześnie równolatkę – uroczą i pełną życia – Poppy. Od tamtej pory stają się nierozłączni. Razem dorastają, razem spędzają każdą wolną chwilę, wspierają się w ciężkich momentach życia i radują się tymi najwspanialszymi, aż do momentu kiedy los płata im figla i muszą rozdzielić się na pewien okres. Niestety przez ten czas wszystko ulega zmianie. Rune nie jest już tym samym chłopcem, Poppy ma nowy bagaż doświadczeń w swoim życiu i nowe problemy. • Czy obietnice, które złożyli sobie wzajemnie zostaną dotrzymane? Czy wszystko wróci na swoje miejsce i dalej będą nierozłączni? A może już nic nie będzie takie samo? • Przyznam, że jestem bardzo emocjonalna i szybko się wzruszam, więc jak zapewne możecie się już domyślić, podczas lektury tej książki również uroniłam niejednokrotnie łzy. Już przy pierwszych 30 stronach musiałam sięgnąć po chusteczkę. Wtedy byłam jeszcze przekonana, że historia ta wyciśnie ze mnie całą wodę z organizmu i że będzie to jedna z najpiękniejszych historii jakie przeczytam. • Niestety. Tak się nie stało. • Owszem, ciężko przeczytać tę książkę bez chwili wzruszenia – i to nie jednej. Jest to smutna, pełna cierpienia i strat historia, ale mam do niej kilka poważnych zastrzeżeń. • Patrząc na oceny i opinie, które zbiera ta książka, myślę że muszę podkreślić, że to moja subiektywna ocena i jestem pewna, że zdania mogą być podzielone. • Przechodząc do rzeczy. • Tak jak wspomniałam na samym początku, byłam oczarowana książką, ciężko było mi się od niej oderwać i pragnęłam zamknąć się z nią w pokoju i nikogo do niego nie wpuszczać, aż nie skończę jej czytać. Najgorsze jednak przyszło z czasem. Historia zaczęła się ciągnąć, dłużyć, a wręcz nudzić i irytować, bo ile można czytać dialogi i teksty, mówiące jedno i to samo? Rozumiem dramatyzm całej sytuacji, ale podkreślanie całej rozpaczy/ nadziei/ niespełnionych pragnień bohaterów w kółko i to praktycznie tymi samymi zwrotami jest lekką przesadą, zwłaszcza, że dzieje się to przez prawie połowę książki. • Jak dla mnie w tej pozycji jest za dużo dramatyzmu i nie byłoby w tym nic złego gdyby autorka trochę z tym przystopowała i urozmaiciła to chociażby kilkoma dodatkowymi wydarzeniami i dialogami o innej tematyce niż miłość i smutek, lecz stało się to tak przerysowane, że ostatecznie popsuło cały odbiór książki. • Sam fakt, że jedna scena (bierna, żadnych zwrotów akcji w niej nie znajdziemy) potrafiła zając kilkanaście stron już o czymś świadczy. • Rozumiem również, że autorka chciała skupić się na uczuciach bohaterów i ich wewnętrznej walce z uczuciami, ale podkreślam – co za dużo to nie zdrowo. • Drugą sprawą jest to, że podczas lektury miałam nieodpartą myśl, że już kiedyś to czytałam, że już znam tę historię i wręcz dam sobie głowę uciąć, iż kojarzę już te wydarzenia z innej książki. • Praktycznie nie pomyliłam się ani trochę. Nie będę zdradzać Wam z jaką książka ta historia mi się kojarzy (chociaż to za delikatnie powiedziane), żeby nie zdradzać Wam całej fabuły, jednak myślę, że większość z Was gdy tylko skończy ją czytać będzie miała podobne odczucia. Od siebie dodam, że oryginalna książka, o wiele bardziej mi się podobała i styl pisania jednej i drugiej autorki to niebo a ziemia. Tamta książka po dzisiejszy dzień jest w mojej głowie tak samo jak jej bohaterzy, o tej jestem pewna że zapomnę szybko, wręcz chciałabym tego. • Jestem przekonana, że gdyby pani Cole wycięła kilka monotonnych, powtarzających się do znudzenia fragmentów z samego środka książki zyskała by ona wiele i wtedy uznałabym ją za bardzo dobrą. Teraz jestem nią rozczarowana, chociaż co ważne nie żałuję, że ją przeczytałam (gdybym wiedziała to pominęłabym około 200 stron z samego środka i przeczytała tylko początek i zakończenie).