Recenzje dla:
Sońka/ Ignacy Karpowicz
-
Trudna i smutna jednocześnie jest ta powieść. Ale dlatego, że jest prawdziwa. Ona, wieśniaczka, uważana za dziwną, stara już, czekająca na śmierć. On, młody, obecnie bez weny twórczej reżyser teatralny. Osoba dziarsko prąca przez życie bez zadumy nad nim, bez hamulca, bez sumienia. Całkowite przeciwieństwo starowinki Sońki. I właśnie te dwie osoby stawia na swojej drodze Najwyższy. Jemu psuje się auto, ona przechodzi obok i widzi go, jak w furii krzyczy do trzymanej słuchawki. Nikt nie może mu teraz pomóc, kumple nie dają rady, bo jest coś ważniejszego, bo coś innego...mechanik, ten też odpada... Zostaje mu... Sońka. A ta oferuje nocleg. Lecz co on u niej? W tej biedzie? W tym zatęchłym domu? On elegant? On miastowy? Absurd... pierwsze myślenie idzie znanym nam torem, lecz co robić, gdy człowiek nagle tkwi w samym środku wsi, nie ma samochodu, telefon nie łapie zasięgu, a w podorędziu zostaje staruszka? I przekracza progi jej domu, i słucha jej opowieści o życiu, o młodości, o miłości jedynej... Słucha wszystkiego tego, co było, co już nie przyjdzie, co odeszło bezpowrotnie zostawiając po sobie tylko ją. Ją, która w osobie Igora widzi powiernika swego życia, a raczej jego końca. Mówi mu wszystko, by zrzucić ten ciężar noszony od lat i by to swoje czekanie na śmierć wreszcie zakończyć. Igor jest dla niej niemalże Białym Panem z Nieba, który zakończy jej zbyt długie już życie. Opowiadając mu o sobie, Sońka daje mu jednocześnie nadzieję na sztukę teatralną. Brzmi śmiesznie? Może, ale Igor pochłonięty słuchaniem już widzi życie Sońki wystawiane na scenach teatru. Już widzi siebie w panteonie sław. Już widzi sztukę, na którą bilety sprzedadzą się na pniu. Ale zanim to się stanie, siedzi przy starym stole, słucha starej kobiety i ... wchodząc w jej życie, wchodzi i w swoje. Swoje jałowe, inne, jakby prostsze. Ten stół, ten dom, ta wieś... To wszystko otwiera mu oczy na samego siebie. • Tej książki nie sposób przeczytać szybko. Szybkość niweluje wiele detali. Wiele umyka, zatraca się, gubi jakoś niedorzecznie. Tą książkę trzeba smakować powoli. I choć jest niewielka, to jednak jej treść i głębia sprawiają, że nie zostaje obojętna dla czytelnika. A co w niej najlepsze, zmusza do powrotu. Zakorzenia się powoli w umyśle, nie pozwala o sobie zapomnieć i permanentnie odnosi się wrażenie, że ponowne sięgnięcie odkryje coś nowego. Że inaczej ją odbierzemy. Że - tak - będzie boleć. Każde zdanie będzie ranić. Smutek z kart rozleje się w nas... ponownie... Ale to jest taka powieść, która żyje nawet po zamknięciu ostatniej strony.