Recenzje dla:
Firefly Lane/ Kristin Hannah
-
Ta książka wiele razy wędrowała w moich dłoniach i nie wiem dlaczego dopiero teraz ją przeczytałam. Jak zwykle trafiłam na przepiękną historię. Przyjemnie było wyruszyć w tą podróż na Firefly Lane, by poznać te dwie dziewczynki, które stały się przyjaciółkami na zawsze. Wzruszałam się razem z nimi i razem z nimi złościłam. Jest to przepiękna opowieść o przyjaźni, takiej prawdziwej, do końca życia. Polecam
-
Niezbyt często sięgam po książki, które wpisują się w literaturę kobiecą, bo dotychczas się przy nich nudziłam. „Firefly Lane” gwałtownie nie zmieniło mojego nastawienia do tego typu tytułów i chociaż rzeczywiście w powieści występuje parę wolniejszych momentów, to nie żałuję, że postanowiłam przeżyć historię Tully i Kate. Była to sentymentalna podróż rozpoczynająca się od lat siedemdziesiątych i trwająca aż do wczesnych lat dwutysięcznych. Ramy czasowe i to jak zostały one nakreślone przez autorkę to dla mnie największy plus tej książki. Dzięki opisom wydarzeń mających miejsce w kolejnych dekadach miałam wrażenie, że Tully i Kate nie istniały jedynie na kartach powieści i jednocześnie, że autorka podzieliła się ze mną paroma osobistymi wspomnieniami ze swojej młodości. Co do samej fabuły to nie była ona zbyt odkrywcza, czy nieprzewidywalna. Nie spodobało mi się także, że początki przyjaźni Tully i Kate nie zostały dokładniej opisane. Z chęcią przeczytałabym więcej o czasach, gdy chodziły do liceum na rzecz ich późniejszych perypetii, ale może tylko dlatego, że lubię młodzieżówki. Sama powieść mogłaby być krótsza, uboższa o kilka lub kilkanaście opisów, które były niepotrzebne. Rozumiem, że autorka chciała nam pokazać, jak dokładnie wygląda i wyglądała przyjaźń Tully i Kate, aby pewne późniejsze wydarzenia stały się dla nas bardziej zrozumiałe, ale z pewnością dałoby się to osiągnąć, wykorzystując mniej scen, które i tak w większości były do siebie bardzo podobne. Jeśli chodzi o bohaterki, to nawet je polubiłam. Obydwie miejscami mnie irytowały, ale podobało mi się to, jak były od siebie różne i to jak mimo różnic znalazły w sobie nawzajem oparcie. Odmienne cele Tully i Kate skłaniały do refleksji na temat życia i wyborów, jakich w nim dokonujemy. Bo tym właśnie była dla mnie ta książka - jedną wielką opowieścią o życiu i przyjaźni. Samo zakończenie mnie nie zaskoczyło. Nie jestem nim szczególnie usatysfakcjonowana, bo nie za bardzo lubię, gdy autor na siłę gra na emocjach czytelnika, ale jednocześnie nie potrafię sobie wyobrazić, jak inaczej powieść mogłaby się zakończyć.
-
To już potwierdzone -obyczajówki nie są dla mnie, a po „Gdzie raki śpiewają” zrobię sobie od nich DŁUGĄ przerwę. Mimo tego, „Firefly...” czytało mi się całkiem dobrze, jak na ten gatunek. Wciągająca od pierwszych stron historia dwóch przyjaciółek przenosi nas w świat dziecięcych marzeń, pierwszych miłości, trudnych doświadczeń aż w końcu zmagań życia codziennego. Czynnikiem wspólnym tych mijających lat jest mająca trwać wiecznie przyjaźń Tully i Kate. I tutaj pojawia się mój główny problem z tą książką, bo to co miało przedstawiać siostrzaną miłość jest dla mnie momentami jedynie toksyczną relacją. Wszelkie postępowania jednej z kobiet to dla mnie w stu procentach przelewanie swoich problemów z dzieciństwa na Bogu winną podatną koleżankę przez całe jej życie. Zresztą jest tu tak wiele zachowań, które są bardzo „nie tak”, że do końca liczyłam na ich konsekwencje. Niestety, wydaje mi się, że autorka nie widzi w tym nic szkodliwego, a nam pozostaje przyjąć na klatę taką wersję tej historii. Mimo wszystko, jest w tej książce coś magicznego, co pozostawiło w moim sercu ciepło po tej lekturze. Nie odradzam, nie zachęcam. Jak lubicie dramaty obyczajowe lub po prostu obyczajówki to sięgajcie śmiało i dajcie znać co sądzicie. Na pewno na plus były motywy, które wydawały się zmierzać w bardzo przewidywalną stronę, jednak żaden finalnie tam nie dotarł, pozostając w bezpiecznej odległości od szufladki „cliché”. 7/10